Kolejny i tym razem dłuższy fragment powieści komediowej "Zakręcony wdowiec".
Miłego czytania!
***
Na zegarku 6.15.
Fil zaraz tu będzie, a ja jeszcze surowy (czyżbym się zdrzemnął?).
W pośpiechu ścielę łóżko (staram się, żeby kołdra leżała równo na różnej wielkości poduszkach, lecz i tak to przypomina dziką świnię niż lustrzaną gładź),
z grubsza ogarniam sypialnię, do trzydrzwiowej szafy z lustrem upycham walające się tu i ówdzie drobne fatałaszki, otwieram okiennice i zaczynam poranną toaletę (na prysznic już nie mam czasu, ale ogolić się muszę!).
Zmywam golidło z twarzy, gdy odzywa się klakson mercedesa (też chciałbym mieć bogatego brata dealera luksusowych samochodów i dostać od niego kilkuletnią brykę w prezencie).
W samych bokserkach wyskakuję z łazienki, by otworzyć bramę wjazdową na podwórze przed domem, lecz Fil zaparkował na wybrukowanej wysepce, gdzie zwykle zatrzymują się wozy dostawcze i sanitarne.
Obejmuję go po bratersku, on głaszcze Filistra, którego kiedyś mi podarował i podchodzi do cembrowanej studni, bo tam na drewnianym wieku wymościł sobie siedlisko mój barwnie upierzony kogut. Właśnie zapiał dwa razy. Fil uśmiecha się, rzuca kogutowi garść ziaren i szybko się oddala.
- Nie chcę spłoszyć ptaka – wyjaśnia z uśmiechem.
- Nosisz ze sobą pszenicę? – widziałem, jak wyjął ją z kieszeni czarnej skórzanej bluzy z licznymi kieszeniami (nawet na rękawach).
- Mam jeszcze kostki cukru dla koni i pieprz wymieszany z solą – dla bandytów. Sypiesz im w oczy, gdy jesteś w opresji, i zdążysz dać nogę, zanim przyłożą ci nóż do gardła!
Wierz mi, to wypróbowany sposób, lepszy od straszaka czy broni gazowej – wyprzedza moje pytanie na ten temat. – A tobie przywiozłem koński ząb. Na Szczęście!
- Ząb?
Przyjąłem nietypowy podarunek i gapię się na niego, jakbym nigdy końskiego zęba nie widział.
- Znalazłem go. Mówią, że tyko znaleziony przynosi farta, więc oddałem go tobie z nadzieją, że prędzej niż ja znajdziesz partnerkę na dalsze życie…
A propos, jak sobie radzisz, samotniku?
- Jak sobie radzę? – pytasz – No cóż, ciągle myślę o Ewie i obawiam się, że trudno mi będzie pokochać jakąś kobietę.
- Żartujesz?
- Nie! Nic na to nie mogę poradzić, że tłucze się we mnie lęk przed poważną znajomością.
- Pokochasz, Michał, na pewno kogoś pokochasz, widocznie żałoba musi jeszcze trochę potrwać.
- Nie, Ewy nikt mi nie zastąpi!
- Mówisz przerażające rzeczy, chcesz by ci kutas usechł…? – ha, ha, ha.
Filip śmieje się, podczas gdy ja włączyłem w kuchni imbryk z wodą myję kolorowe kubasy do kawy.
- Celibat nie sprzyja zdrowiu; w końcu popadniesz w abstynencki obłęd!
- Eeee, nie jestem znowu taki święty, protestuję łagodnie, i postawiwszy w „jadalni” na stole ulubioną kawę przyjaciela, idę do kuchni po kawę z cykorią, dla siebie, po czym siadam w fotelu naprzeciw niego i „robię mu rentgena” (tak mówi moja córka – Zuzia).
Przez chwilę milczymy.
Nagle Fil łobuzersko zmrużył oczy, wskazującym palcem stuka się w wysokie czoło, tuż przy nasadzie krótkich, falujących włosów, i strzela bez ogródek:
- Racja, zapomniałem o Jagodzie!
Czuję nagły przypływ krwi do twarzy (pewnie wyglądam, jak buraczek?).
- Proszę cię, nie przypominaj o mojej porażce…
- Nie przesadzaj, stary, porażki nie było, moim zdaniem mogłeś odtrąbić sukces, ale wolałeś być „rozważny”, więc to Wiktor powiększył armię zaobrączkowanych. Zatem, ’nie ma tego złego…”.
Po minucie niewymuszonej ciszy, Filip pyta:
- Często jeździsz do Skubina?
- W każdą niedzielę, a jeśli mogę – częściej, przecież jest tam moja córka.
- Na śmierć zapomniałem! Właściwie sytuacja jest optymalna: Zuzia jest otoczona troskliwą opieką twoich teściów, a ty masz swobodę; szkoda, że jej nie wykorzystujesz, by swemu życiu dodać soczystości i pełniej w nim uczestniczyć, radośniej!
- E, pohamuj erudycję! Mów, z czym przyjechałeś?
- Tak jest, druhu! Tymczasem przynieś mi jeszcze gorącej kawy, bez kardamonu, za to z odrobiną mleka i zdradź, jaka lektura cię pochłania, bo na komodzie od mojego dziadka dojrzałem stosik nowiutkich książek.
- OK! – A wiesz, że za tę komodę proboszcz Czarny chciał mi dać sporo forsy?
Obaj, jak na rozkaz, wstaliśmy z wygodnych foteli i znaleźliśmy się przy komodzie, stojącej między oknem a drzwiami do sypialni.
Filip pogładził drewniane wypukłości i rzeźbienia, uśmiechnął się i łagodnym głosem zaczął wspominać:
- Pamiętam, że komoda została wpakowana na Żuka, dziadek stoi koło szoferki, wywija nieodłączną ciupagą i nakazuje kierowcy, by jechał na tyle wolno, żeby prezent nie został uszkodzony i na tyle szybko, żeby do Skubina dotarł przed twoim ślubem. Wiesz, Michał, on często powtarzał, że „cię kocho jako i mnie”.
- Ja też traktowałem go jak „własnego” dziadka, dlatego – chociaż proboszcza bardzo lubię – komódki mu nie sprzedam. – A, co do książek…
- Pewnie nadal kupujesz podróżnicze i historyczne?
- Nie tym razem! – Przypadkowo znalazłem się na majowym kiermaszu, gdzie nabyłem kilka książek po promocyjnych cenach, przy czym głównie kierowałem się intuicją i krótkim streszczeniem na okładce. – Zobacz, ta jest fascynująca – podaję Filipowi książeczkę małego formatu, a on głośno czyta:
- „Wielki Gatzby” – Francisa Scotta Fitzgeralda, po czym mówi: - No dobrze,
i co cię tak w niej zaciekawiło?
- Jednym słowem trudno odpowiedzieć, ale spróbuję: ta książeczka, Fil,
z początku ubiegłego wieku, jest nadal aktualna.
- Podobnie, jak wiele innych, ale odpowiedz – czy autor opisał w niej miłość aż po grób?
- Oczywiście! – Pożyczę ci… .
- Dzięki! Ostatnio zrobiłem sobie przerwę w miłości do drukowanego słowa, niemniej pod koniec września lub może wcześniej skorzystam z twojej propozycji. Teraz, choćbym nawet chciał, nie mogę!*
H.W
*prawa autorskie zastrzeżone!!!
Oli.
Podoba mi się ten fragment. Chce więcej )
OdpowiedzUsuńMam już przepisany ten i cały drugi rozdział :)
UsuńCo za poczucie humoru! Genialne <3
OdpowiedzUsuńpo-uszy-w-ksiazkach.blogspot.com
Ciesze się, że się podoba. Z czasem rozkręca się coraz bardziej :D
Usuń