Witajcie ponownie. Dziś dalszy ciąg powieści komediowej "Zakręcony wdowiec".
Miłego czytania!
Nad ranem zamiast pogodnego świtu budzi mnie
terkocący telefon.
„Kto, do pierona, dobija się o
szarej godzinie? (Nie znoszę ludzi impregnowanych na dobre maniery).
Niech
dzwoni!
Przewracam
się na bok. Na głowę wciągam kołdrę z runa australijskich owiec, podobno
hodowanych przez cały rok w pełnym słońcu; dystrybutor zapewnił moją żonę, że
ta kołdra „oddycha”, więc się nie uduszę (chyba, że ktoś by mi w tym pomógł!).
Znowu dzwoni! Co za świr?!
Leniwie wstaję z łóżka, palcami
prawej ręki przegarniam zbyt długie, trochę na karku spocone włosy, stopy
wsuwam w skórzane góralskie „łapcie”, i z niechęcią podnoszę słuchawkę
telefonu.
- Słucham…, nooo… słucham…
- Serwus Michał! – Już myślałem, że cię gdzieś wcięło!
- Serwusss…, Filip, trąba powietrzna nadchodzi, że o tej porze budzisz
przyjaciela?
- Wybacz stary, wiem, że w soboty jeździsz na ryby…
- Nie owijaj w bawełnę, mów w czym rzecz?
- Sprawa nie na telefon, pilnie muszę się z tobą zobaczyć!
- Może spotkamy się jutro wieczorem?
- Nie mogę! Wszystko ci dokładnie wyjaśnię. Teraz tylko wspomnę, że
zamierzam uatrakcyjnić twoje życie, borsuku – ha, ha ha!
- Tobie zawsze głupoty w głowie!
- Jakie głupoty? Chodzi o propozycje urozmaicenia samotności i niezły
zarobek; to jak, mogę przyjechać?
- Dobrze; pewnie będziesz chciał coś wrzucić na ząb?
- Dziękuję, stary, zjadłem późną kolację.
- Rozumiem, mimo to przygotuję…
- Proszę o kawę z kardamonem, jeśli masz; gigantycznie napieprza mnie
„globus”, tylko kawa z tym świństwem przywróci mnie do pionu.
- Z kardamonem? – podrapałem się w głowę – chyba jeszcze trochę
zostało…
- To cześć, pustelniku!
- Cześć „Kręcioła” – posługuję się ksywką, jaką przed dwoma laty
ochrzcił go rozrywkowy Gucio, nasz kolega z czasów kawalerskich.
Ten, to ma dobrze (myśli już zaczynają tańczyć; koniec ze spaniem!).
Wprawdzie znalazł się na górze bezrobotnych, ale nie musiał z niej skakać „na
łeb, na szyję”. Miał leciutkie lądowanie. Nic dziwnego – żona prowadzi Sex
Shop, on zaś potrafi zagrać na „byle czym”, więc od zawsze chałturzy grą na
saksie, na gitarze, na…
My, to jest Filip i ja, też wybrnęliśmy z impasu, ale trwało to jakiś
czas. W końcu Filip postawił wóz na TAXI, ja na czas nieokreślony zostałem
przyjęty do nowopowstałej hurtowni sprzętu medycznego, i na pół etatu
zaczepiłem się w prywatnym biurze projektów.
Teraz jestem zadowolony, lecz przez kilka pierwszych miesięcy
otrzymywałem wynagrodzenie poniżej średniej krajowej.
H.W
*prawa autorskie zastrzeżone!!!
Oli.